Żyjemy tytułowo, kołowrotkowo! Tyle się dzieje, szkoła - bardziej wymagająca, niż myślałam, ludzie - milsi i z krajów, których nie znałam, plaża - liczniejsza i piękniejsza, ocean - z falami większymi, niż to sobie kiedykolwiek wyobrażałam i w końcu samo Sydney - miasto zupełnie inne, niż myślałam, dużo większe, metropolia z urokiem miasta położonego nad wodą...
tylko jedno się nie zmieniło - A. tak samo kochany, jak na poprzednich dwóch kontynentach :)))
Tata zapytał mnie, czy rzeczywistość dorównuje marzeniom.
Bo to w końcu było wielkie marzenie, odkąd pamiętam - wyjechać do Australii. Miało pozostać w kategorii marzeń w stylu "będę jak Ally Mc'beal" z wieczną etykietą "chciałabym". Tak się jednak losy potoczyły, zakręciły, że od "chciałabym" przeszłam do "chcemy" i "robimy!". I jestem z tego powodu bardzo, bardzo szczęśliwa. Chociaż dla innych to może być pierdoła. I nawet jeżeli na postanowieniu nogi pod Operą ten american dream miałby się zakończyć, będę zawsze dumna z przejścia o chcenia do czynu.
Na lodówce Lucy, u której dziś nocujemy, a która właśnie niestrudzenie uprawie jogę na materacu obok mnie, wisi karteczka ze zdaniem prostym acz trafnym na tyle, że gdybym musiała sobie coś wytatuować, mogłoby by być to właśnie to:
I am going to run my day and don't let my day run me
Musielibyśmy poprosić Maguta o profesjonalny przekład, w moim koślawym tłumaczeniu brzmiałoby to mniej więcej tak: pokieruję swoim dniem i nie pozwolę, żeby to dzień sterował mną.
A: Dużo tutaj zdań i marzeń wisi na ścianach, dużo postanowień. Dzisiaj przypadek, różne życia ludzi obok nas, spowodował, że pojawił się czas na bloga i na chwilę by po prostu odsapnąć od życia. Inna maksyma na ścianie brzmi:
"I am going to make my dreams come true by having the courage to pursue them"
Czyli:
"Spełnię swoje marzenia bo będę miał odwagę by je gonić"
I tego, poza zarządzaniem falami wysokimi, mam się zamiar nauczyć i wbić sobie do głowy przez najbliższe pół roku.
Miałam opowiadać o mieście, które przemierzamy wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu pokoju, o szkole, wysokich cenach i fajnych hostach a wyszło jak wyszło :)
To może chociaż wrzucę parę fotek na szybko, zrobionych nowiuśkim telefonem :)
To jest najgrzeczniejszy shar pei, jakiego widziałam, pupilek Luka, który gościł nas na początku tygodnia. Mieliśmy go sprzedać ale jednak sumienie wzięło górę...
Kakadu ciągle czekają na odpowiednie światło ale po drodze do pociągu mijamy coś takiego :)
I w końcu samo miasto...
och ty moja marzycielko, ciesze sie ze twoje marzenia nie zostały wprowadzone do kategorii mrzonek, a tak niestety często bywa, bo jak powiada moja kolezanka ze Słupska K."od pomysłu do przemysłu ...." piekne zdjecia, chociaz to z pupilkiem przyprawilo mnie o drżenie serca, bo a nuz ci do glowy przyjdzie kundla z Australii mi zwieść! miasto na zdjęciach rzeczywiście imponujace - to pierwsze, z czerwonymi flagami to prawie Chiny.
OdpowiedzUsuńbawcie sie dobrze, znajdzcie sobie pałac za póldarmo i fajna prace za worek pieniędzy i ... ciesze sie, że niektore sprawy mimo zmiany kontynentu - pozostały niezmienne, buziaki
Super, powodzenia!
OdpowiedzUsuńKiedyś słyszałem, iż to, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było tylko nierealnym marzeniem... Do Was pasuje to jak ulał - powodzenia w dalszym podboju pięknego kontynentu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy i śpiesznie donosimy, że wszystko jest super! Mamy wspaniałego hosta w centrum i znaleźliśmy sobie fajny pokój w dobrej cenie blisko centrum także sprawy nabierają tempa! wkrótce zaczniemy zarabiać dolce i surfować na falach oceanu :)))
OdpowiedzUsuńbuziaki
Iga
trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuń