Kokosowa Farma

24.11.13 

Zjedliśmy późne acz pyszne śniadanie w oryginalnym miejscu – na Farmie Kokosów :)
Przemiły właściciel prowadzi rodzinnie punkt wymarzony wprost dla backpackers’ów. Oddalony nieco od super turystycznej Alona Beach z jej hotelami i restauracjami dla białasów, z normalnymi cenami, domowym, lokalnym jedzeniem i fajną plażą nieopodal. Na Coco Farm można się naprawdę zrelaksować, jak mówi właściciel, nie znajdziesz tu luksusów ale piękno„simple life”. Chatki i całe wyposażenie jest zrobione z naturalnych materiałów, głównie z bambusa i kokosa.


Jadłam najlepszy szpinak w życiu – zerwany prosto z ogródka, blanszowany ani sekundę dłużej niż to niezbędne, soczyście zielony, chrupiący, polany tajemniczym sosem (obstawiam bazę z sosu sojowego i miodu kokosowego…?).
Oryginalnym dodatkiem okazały się słodkie frytki z batatów maczane w miodzie kokosowym. Najlepsze i najfajniejsze śniadanie na Filipinach. Tak się skupiliśmy na jedzeniu i rozmowie, że zupełnie zapomnieliśmy o zrobieniu jakiś zdjęć :) Do tego właściciel zdradził nam przeróżne tajniki związane z kokosami i trawą cytrynynową. Wiedzieliście np., że z kokosa robi się …wino?!
Do tej pory chyba nie narzekaliśmy oficjalnie na jedzenie filipińskie więc zrobię to teraz. Bez wdawania się w szczegóły, jest najzwyczajniej w świecie… słabe. Nawet fantastyczna ryba wyłowiona prosto z wody, nieoskrobana i niewypatroszana, wrzucona brutalnie na węgiel będzie smakowała… węglem a nie oceanem :/ na pewno nie jest to też raj owocowo - warzywny, sok z wyciskanych owoców kosztuje kilkakrotnie więcej niż rum z colą :)

Reszta dnia zamiast spędzona na plaży stracona na podróż do miasta w poszukiwaniu kafejki internetowej celem zakupu biletów lotniczych. Bohol, na którym się zatrzymaliśmy, nawiedziło niedawno trzęsienie ziemi. W związku z czym na wyspie nie ma prądu. Działają tylko drogie w utrzymaniu generatory, które są włączane na parę godzin w nocy.

zniszczone trzęsieniem ziemi kościoły na Boholu


Z pozytywów – zaliczyliśmy naszego pierwszego oficjalnego stopa na Filipinach! Z Farmy Kokosowej, która jest pośrodku niczego, podrzuciło nas do miasta miłe małżeństwo i to – uwaga – z klimą :) trafiliśmy na krezusów, ale nie ma się co dziwić, skoro George pracuje jako inżynier w Arabii Saudyjskiej. Czyli jednak można i na Filipinach. Pozdrawiam gorąco moje travel ziomy od lazurowego stopa!



6 komentarzy:

  1. Hm...nie mogę przestać myśleć o tym winie kokosowym i słodkich frytkach... czego to ludzie nie wymyślą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. myślę, że jeszcze nie raz pomysły na dziwne kulinaria a Azji nas zaskoczą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o napoje "wyskokowe" to równych nam w wytwarzaniu domowym sposobem napitków nie ma chyba na całym świecie - pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. cały O. widzisz co ja mam, tylko mu jedno w głowie. rozumie, te zdjęcia powyżej? bo przecież nie farma kokosowa, buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. Winka nie próbowałam, jakoś polskie naleweczki do mnie lepiej przemawiają. Na zdjęciach kościół zniszczony przez trzęsienie ziemi na Boholu. Śniadanie na Kokosowej Farmie tak nas wciągnęło, że ani jednej fotki stamtąd nie mamy, pozostaje wyobraźnia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. sniadanie czy moze jednak kokosowe trunki? ;) come on, musisz tam wrocic i przywiesc nam tutaj do sprobowania taki specjal ;D
    ps. w warszawie mamy snieg...

    OdpowiedzUsuń