Diabeł w Borobudur.

15.12.13


A: Głównym powodem przyjazdu do miejscowości Yogyakarta jest antyczna budowla Borobudur. Największa świątynia buddyjska w Indonezji i  chyba druga największa na świecie, wiek ponad 1000 lat. Wizyta w biurze turystycznym (jedyne nie oszukane biura są chyba w Yogyakarcie) i już wiadomo jak tam dojechać. Miejski autobus za 20k od osoby i w 1h jest się na miejscu. 






Cóż… miejski autobus… przeżycie samo w sobie. Nie duży autobus z kierowcą i dwoma pomocnikami. Drzwi wiecznie otwarte bez względu czy jedziemy 20 czy 100 km/h. W drzwiach pomocnicy wypatrują ludzi machających by ich zabrać. Głównie co wpada w oko to prędkość z jaką jedziemy, kierowca nie schodzi poniżej setki, gdy się zatrzymuje by kogoś zabrać lub wypuścić to bez wprawy może być ciężko :) 
Gdy tylko podróżny postawi nogę w autobusie pomocnik krzyczy „hej hej hej” i kierowca rusza z kopyta, nieważne gdzie jest druga noga czy ręce ;) Tak samo z wychodzeniem, jedna noga na zewnątrz i „hej hej hej” i autobus już śmiga. Zwinność kobiet 70 letnich z ciężkim bagażem jest godna podziwu :)

Podróż była bardzo komfortowa do momentu gdy dojechaliśmy do miasteczka w którym nasz autobusik zamienił się w typowy autobus ZTM w godzinach szczytu. Przed nami usiadło małżeństwo z minimalnie… brudnym dzieckiem, mamusia popatrzyła na I. i od razu kulturalnie pokazała dziecku palcem czerwonego diabła, dziecko wielkie oczy i tak już z dziecięcym niedowierzaniem zmierzaliśmy do celu. 


I: Po raz pierwszy sama miałam okazję poczuć się jak małpka w zoo. Dziwne uczucie. Do tego walczyłam dzielnie z sobą żeby nie wyciągnąć wilgotnej chusteczki rossmanna i nie przetrzeć dzieciakowi glutów z niewyobrażalnie brudnej buźki, z której wyzierała groźba fizycznego kontaktu.


A: O kurach w autobusie nie wspominam, były grzeczne i tylko czasem się odezwały. 


Sama świątynia gigantyczna, kilku piętrowa budowla z kamienia, w kształcie piramidy, gdzie na każdym kamieniu są wyrzeźbione obrazy, pełno pomników buddy a na szczycie stożkowate posągi w a nich ukryte kolejne posągi buddy. 






Cena wejściowa zawrotna – 220k czyli ok 60zł od osoby ale widać, że ilość pracy włożonej w odbudowanie i konserwacje świątyni wywindowało ceny. Zgodnie z informacją wchodzimy w górę co jedno piętro i okrążamy budowlę i kolejne piętro, po kilku piętrach wymiękamy i ostatnie dwa skracamy i idziemy od razu na górę. Na samej górze są wszyscy, dziwnym trafem na 1000 turystów, białych jest 5 a reszta to Indonezyjczycy z różnych regionów i się zaczęło… „Mister photo??” Każdy chcę zrobić sobie ze mną zdjęcie, KAŻDY !! Rodziny z dziećmi, wycieczki szkolne, pary, same dzieci, starsze kobiety, dorośli mężczyźni, po prostu KAŻDY. Z I. kilka osób też  chce sobie zrobić fotkę… ale koniec końców lepsze zdjęcie z wielkim białym człowiekiem niż z czerwonym diabłem ;] Po ok.1000 tyś. zdjęć udaje się nam ewakuować na sam dół, krótkie spotkanie ze słoniami i trzeba wracać gdyż ostatni autobus odjeżdża o 16:00.  


I: Fakt, to była lekka masakra. Zero szans na jakakolwiek kontemplację. Próbowałam się ukrywać za pomnikami, przybrawszy najbardziej niedostępny wyraz twarzy, na jaki było mnie stać. Daremne trudy.





Raz się zemściłam i Azjatka ma fotkę!




Zdjęć mamy mnóstwo. Tylko nie na swoim aparacie. Z racji cichego dnia po aferze o wdzięcznym kryptonimie <chusta> doczekałam się jedynie takiego zdjęcia...



Przynajmniej widać, że mini sarong na terenie świątyni obowiązkowy :)

A: Zdecydowanie jest to świątynia jaką marzyłem zobaczyć, ilość pracy włożonej by coś takiego zbudować, pomysłowość (specjalne otwory na porę deszczową, które tworzą prawdopodobnie mini fontanny w kluczowych miejscach), sam widok na pobliskie góry wspaniały, czuć, że można tutaj w spokoju odpocząć i pomyśleć o życiu.


I: Pod warunkiem, że się porządnie wcześniej opalisz i odpowiednio przygarbisz, żeby nie wyróżniać się z tłumu.

***

Na terenie świątyni mieszka również około pięć słoni. Wow, pomyślałam sobie, świetna atrakcja. Radość na spotkanie z olbrzymami szybko ustąpiła litości. Niesiony z daleka stukot okazał się być brzękiem ... łańcuchów. Takich 2 - 3 metrowych, do których słonie były przykute na betonowej podłodze. "Elephant house" wyglądał raczej na "Elephant hell". Mam nadzieję, że jednak nie pozostawały tak przykute cały czas, tylko może na czas sprzątania...?
Dźwięk uderzającego rytmicznie o beton łańcucha dzwonił w uszach jeszcze jakiś czas po opuszczeniu świątyni. Cóż, turystyka ma wiele twarzy. Ocala wiekowe zabytki kultury i architektury, zniewala żyjących w teraźniejszości ludzi i zwierzęta. 





8 komentarzy:

  1. pięknie piszecie, myślałam ze tylko ja wpadłam juz w przedświateczną miotaninodepresje, ale ku mojemu zdziwieniu jak widać jestem w sporym towarzystwie... oczywiście czytalam Was juz wczoraj, tylko nie ogarnełam sie ze "słowem matczynego komentarza", wiec jak dzisiaj szybciutko w tym celu weszlam myslalam ze miejsca juz nie znajde, a tu niespodzianka. dla mnie dziecko to nawet pokrzepiajace, że nie tylko jak ja zwykle nie mogę sie przed świetami z czasem ogarnąć.
    tymczasem kolejny raz czytam waszego bloga i zobacz jaki roztrzał czasozwyczajoprzestrzeni. buziaczki

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się cieszę Drogie Dzieci, że mieliście okazję zobaczyć i podziwiać ten unikatowy zabytek, czyli Borobudur, poczuć się gwiazdami, wręcz nawet celebrytami w świetle aparatów fotograficznych, ale przez aferę " chusta", my wierni czytelnicy Limki, musieliśmy zadowolić się właściwie tylko opisem, stanowczo za mało było zdjęć, czujemy niedosyt, więc na przyszłość prosimy o mniej "afer", czyli po prostu cichych dni, a więcej wspólnych zdjęć, pa, całuski.

    OdpowiedzUsuń
  3. "miotaninodepresja" haha mamiszon ja myślę, że Twój blog zrobiłby furorę w sieci, takie polskie "Gotowe na wszystko" :)
    wspólne zdjęcia będą wkrótce, w ramach 14h w pociągu Bankgog - Krabi zrobiliśmy sobie całą sesję :) trzymajcie się ciepło nasze Mamy kochane i nie zapracujcie się w te święta jak co roku... eh łezka w oku się kręci na myśl o pierogach... buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. akurat, predzej mamine "zapóźnionenawszystko ", tak sobie myślę, że jak dobrze pójdzie ino myk i na 6 stycznia z Wigilią sie wyrobie. bedą jak znalazł 2 grzyby w barszczu...
      ale tak to jest jak sie stara matke porzuca i po świecie buja, miast z nią karpia smażyć. dobrze, że nie oszczedzałam i dwie pociechy sobie urodziłam. O. w tym roku ma ze mna dopust boży, - T. zreszta jeszcze lepszy - tak sprytnie sie zakręcił, ze nawet zakup choinki na młodzież scedował... buziaki

      Usuń
    2. a tam zawsze marudzisz a potem wiadomo u kogo najlepsze święta w mieście są :) gospodyni może lekko nieogarnięta z zapałkami w oczach ale za to jedzenia równie dobrego ze święcą szukać. Ojjj wiedziały Janki co robią :)))

      Usuń
  4. hehehe Staree juz widze oczyma duszy bloga Starej Matki - to były dopiero medialny hit ;D pierogi juz dawno ulepione, znowu Lukasza wrobilismy w pomoc ;) na szczescie w tym roku juz nie czekaly go po robocie inne wyzwania zyciowe ;)

    czemu czerwony diabel?! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. biedny Ł., niemal solidaryzuję się z nim :) kiedy pielgrzymuje do W-wy? Czerwony, że niby jakaś aluzja do koloru moich włosów. Faceci są daltonistami więc nie ma się co przejmować ;p

      Usuń