Pierwsze kroki...

9.01.13

Orzeł wylądował i to całkiem miękko. Trafił wprost do polskiego gniazda Mirka i Hani, gdzie złapał oddech, został nakarmiony kotletem mielonym z buraczkami i napojony niemieckim piwem. 
(czytałam w książce kominka, że bloger ponoć nie powinien pisać, że jadł na obiad mielonego bo nikogo to nie interesuje ale mamy to gdzieś! Polski obiad po dwóch miesiącach w Azji to jest strzał w dziesiątkę – ukłon w stronę super gotującej Hani).

Jedzenie, gościna, źródło informacji i nawet własny pokój i prywatna łazienka, o kocie w domu nie wspominam... Człowiek jedynie myślał o spotkaniu i odsapnięciu po dwóch dniach podróży a dostał o wiele więcej ! 

Z ważkich dokonań, możemy się już pochwalić:

1. kontem w banku  nab. Najszybciej założone konto w życiu! 1:0 Australia. Polska i Norwegia mogą się schować. Wiem, co mówię, bo tylko przed samym wyjazdem do AU założyliśmy z A. ze trzy konta i dwa inne zrobiliśmy wspólne. Paszport, 3 minuty i wszystko jest. Wuala.

Czy też jak to się mówi w Australii "Kuala"

2. Numerem tel australijskim – wrażenia wprost proporcjonalnie odwrotne do banku. Aktywacja prepaid’a trwa wieczność i wymaga szalonej biurokracji, włączywszy w to wysłanie skanu paszportu. Na weryfikację ku rozpaczy znajomych z CS nadal czekam…

Z ciekawostek:

1. Idę sobie supermarketu, zadzieram głowę i co widzę? A latają sobie kakadu. Ogromne, białe, piękne i głośno skrzeczące. Aaa! Szukaliśmy papug w dżunglach i lasach tropikalnych. Na próżno.  A tu sobie fruwają ptaszyska w mieście. Czad. 

Takie rzeczy tylko w Aldi czy też nad Aldi...

2. Jest chłodno. Tak! Zamiast oczekiwanych 40 stopni jedynie 20. Jakieś załamanie pogody czy coś. Podobnie było w Chiang Mai, gdzie wieczorem temperatura spadała do 15 stopni czy w Kuala, na które w dniu naszego przyjazdu spadła paraliżująca miasto powódź. W Kanadzie ludzie zamarzają w domach a w polskich wiadomościach widziałam, że śnieg samochodami dowożą na skocznię… 
co się dzieje z klimatem pytam?!

3. I ostatnia ciekawostka, podobno aborygeni nie są tacy fajni jak się, oglądając telewizje, wydaje... ale o tym kiedy indziej...

Jutro w końcu jedziemy do City! Zobaczymy mój college, gdzie będę się kształcić przez najbliższe pół roku na Dyrektora do spraw Fal Wysokich  (na pewno), plażę, i operę (mam nadzieję) i nie wiem, co jeszcze :)))

Przed nami poszukiwania mniej lub bardziej legalnych źródeł zarobkowania i własnego kąta. 
Będzie się działo…
Sydney, here we come!

PS. W sobotę jedziemy do buszu! Będą kiełbaski, góry, wodospady i jakieś kangury mam nadzieję i pewnie tysiąc dzikich węży, skorpionów  i pająków, o których na razie wolę nie myśleć. Może jak będę udawać, że ich nie widzę, to one będą tak miłe i zrobią to samo…

Ogólnie świat jest mały. Jak nie masaż na rynku w Chiang Mai, gdzie na krześle obok siedzi drugi Polak to biwak w Australii, gdzie jadą sami Polacy ;] 

5 komentarzy:

  1. Iguś ustawiłam sobie TAMPERKA na tapetę w telefonie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważajcie na węże i jadowite pająki, ponoć w A. jest ich najwięcej na świecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. taaak, teraz to ja juz pewnie nawet kasy na farbe do włośów wydawać nie bedę musiała - bo nie osiwieje ale wyłysieje ze strachu!!! oczywiscie koniecznie musiałaś wybrać kontynent po którym z lataja i pełzaja moi ulubieńcy.
    no dobrze ale poki co kłaniaj sie od nas Waszym australijskim gospodarzom za udzieloną Wam gościnę. tylko bezpiecznych wrażeń życzę

    OdpowiedzUsuń